Kocham książki Moniki i Jana z La Ruiny. Uwielbiam je wąchać, kartkować i piec z nich. Lubię je, bo w tych książkach nie ma kompromisu. Jak jest masło to ma być najlepsze, jak curry to tylko ta samodzielnie zrobiona. Dzięki temu wierzę im, że mimo, że w Azji nigdy nie byłam to to, co jem smakuje jak oryginał.
Zdjęcie tego ciasta wzbudziło dużo emocji. I ja to rozumiem i szanuję. Nie przeciągając – proszę Państwa – przepis na ciasto z książki Lubię.
Wietnamski bananowiec
7 dużych dojrzałych bananów (ja miałam mniej, po prostu ciasto było bardziej pudningowe niż bananowe)
40g cukru pudru
60ml whisky (ja dolałam ciemnego rumu…trochę więcej)
5 jajek
150ml mleka kokosowego
200ml słodkiego zagęszczonego mleka
100g masła – roztopionego i przestudzonego
150g mąki
100g gorzkiej czekolady
szczypta soli
Banany pokój w plasterki – 6 sztuk. Ten ostatni przyda Cię na wierzch, pokrojony w poprzek. Banany zalej alkoholem, wymieszanym z cukrem pudrem i odstaw na kilkanaście minut.
Jajka roztrzep, dodaj mleka, masło. Wsyp mąkę i wymieszaj. Użyłam miksera, aż do uzyskania jednolitej masy. Dodaj banany, posiekaną czekoladę i delikatnie połącz. Wlej ciasto do formy i piecz przez 60 minut w 190 stopniach. Wystudź w piekarniku. Ciasto można podać z cukrem pudrem, karmelem, taka jak lubisz.