Lubię. To nie tylko książka Moniki i Jana z poznańskiej La Ruiny i Raju, ale także moja deklaracja odnośnie chałwy. Lubię, choć wiem, że to tłuszcz i cukier #najgorzej 😉
Ich książkę też bardzo lubię. To jak pachnie, jakie ma zdjęcia i to, że można ją po prostu czytać. La Ruina słynie z serników, ale z racji miejsca zamieszkania dostęp do twarogu mam utrudniony, dlatego pierwszym przepisem była właśnie ta chałwa. Drugim jabłecznik, który pierwszy raz nie wyszedł, bo… szczerze powiedziawszy w mieszkaniu, w którym mieszkamy, nasz piekarnik pozostawia wiele do życzenia. Doskonale podgrzewa, suszy bezy, ale nie radzi sobie z większym gabarytem. Ale piekę, staram się, a dzieci, które są zafascynowane Adriano Zumbo (tak, tak widziały na Netflixie ;)) wystawiają mi oceny za to, co zrobię. Ale i tak ich kocham 😉
Chałwa pistacjowa
Przepis pochodzi z książki „Lubię” Moniki i Jana Pawlaków
2 szklanki cukru
200ml wody
450ml pasty tahini
4 łyżki pasty pistacjowej
1 łyżeczka zmielonego kardamonu
1 łyżeczka wody różanej lub pomarańczowej
60go pistacji
szczypta soli
Wymieszać w misce dokładnie tahinę, pastę pistacjową, wodę różaną i sól. Pistacje drobno posiekać. Wodę zagotować z cukrem i kardamonem. Powinna osiągnąć temperatuę 118 stopni. Jeśli nie macie termometru posługujecie się tą samą metodą, co przy bezie włoskiej. Tutaj możecie znaleźć dokładniejszą instrukcję. Taki gorący syrop przelewacie również strumieniem jak przy bezie nie przerywając mieszania. Dodać większość pistacji. Gdy masa zacznie odchodzić od miski przełożyć szybko na blachę i wygładzić. Posypać pozostałymi pistacjami czy płatkami szuszonych róż. Odstaw do całkowitego schłodzenia.
Pastę pistacjową kupowałam we Włoszech, ale bez problemu kupicie ją również w sklepach internetowych w Polsce.
W książce proponują formę 35cm x 20cm, ja użyłam większej.